Kiedyś mówiło się, życzyło właściwie, „obyś miał dobrą śmierć”. To możliwe? Pewnie tak. Można przecież odejść po długim, względnie udanym życiu, nie cierpiąc, w otoczeniu kochających bliskich, którzy co jakiś czas po śmierci odwiedzą nasz grób.
A można dramatycznie, na przykład odbierając sobie to życie, w samotności, w poczuciu beznadziei, bez nikogo bliskiego obok. Wstrząsnęła mną tragiczna śmierć wągrowieckiej katechetki. Nie znałem jej, chyba nigdy nie poznałem, nawet nie spotkałem. A mimo to dotknęło mnie jej odejście, a zwłaszcza słowa kapłana, który ją znał…
Wspominając ją ksiądz Tomasz Kruszelnicki mówi, że była głęboko samotna i to mogło zadecydować o jej śmierci. Ktoś komentując jej śmierć napisał, że była osobą „dziwną”. Znaliśmy ją? Serio? Wiedzieliśmy, jaka była w swoich czterech ścianach? Albo skąd brała się ta jej „dziwność”?
I tak sobie myślę, ile jeszcze takich osób jest obok nas, za ścianą, spotykanych na ulicy, mijanych niezauważonych, ewentualnie obdarzanych jedynie jakimś epitetem lub drwiącym uśmiechem. A w nich być może rodzi się właśnie ta decyzja, żeby z sobą skończyć…
A może, gdyby tak obdarzyć ich czymś więcej niż tylko pobłażaniem, a na przykład troską i zainteresowaniem, to im pomożemy? Spowodujemy, że znajdą to, co w życiu najważniejsze – NADZIEJĘ.