Okno na Wągrowiec
Image default

Każdy z nas chciałby myśleć o sobie, że jest wolny, niezależny i odporny na wszelkie wpływy. Niestety, życie pokazuje coś zupełnie odwrotnego. Każdego dnia spece od marketingu, politycy, zawodowi oszuści oraz zręczni domowi ściemniacze kręcą nami nieprawdopodobnie,  próbując  nakłonić do zrobienia czegoś dla kogoś innego, pod płaszczykiem naszego dobra.

Całe to „wpływowe” towarzystwo posługuje się prymitywną, ale jakże skuteczną techniką, zwaną manipulacją. Tak, tak. Manipulanci są wśród nas. Maja się dobrze, picują, żonglują, pociągają za sznurki. W wydaniu gastronomicznym przyświeca im jeden cel: jakby tu zjeść coś dobrego i nie pobrudzić sobie rączek. W większości przypadków oszustwo jest jawne i szyte tak grubymi nićmi, że można je zdusić w zarodku. Metody manipulantów są różne, w zależności od sytuacji, wyobraźni i stopnia desperacji. Oto trzy podstawowe.

            Metoda na wnuczka. Kluczowe znaczenie ma tu czas i miejsce. Zwykle jest to późny wieczór, dwudziesta z hakiem. Posprzątałaś właśnie kuchnię. Zaparzyłaś herbatę. Zmywarka mruczy cichutko, a ty zastanawiasz się co dalej? Cerowanie, prasowanie, czy może porządki na pawlaczu? Nagle, gdzieś z kanapy przed telewizorem, dochodzi niepokojące chrząkanie, prychanie, jakby kaszel. Po chwili pojawia się wnuczek. Wygląda jak w reklamie – niewyraźnie. Powłóczy nogami, bada sobie rozpalone czoło i patrzy wzrokiem zbitego psa.

 – Źle się czujesz? – Taaaak. Chyba mam grypę. – Hmm. Połóż się. Zrobię ci herbaty. – Z cytryną. – Dobrze. – I z miodem –  dodaje łaskawie wnuczek. Po chwili, próbując przekrzyczeć telewizor: -Albo wiesz co? Może lepiej mleko. – Dobrze – może być mleko. – Ale z miodem. – Ok. – I wiesz co? – Z cytryną? – Nie, no co ty? Z czosnkiem. Ok. – Mleko z miodem, bez cytryny z czosnkiem. Tak? -Tak, ale grzanka z czosnkiem, a mleko tylko z miodem. Zaczynasz tracić cierpliwość – Może jeszcze grzane piwo i kogel-mogel? –  O! Piwo będzie super! – Nie ma piwa! – Nie ma? To po co w ogóle proponujesz?! I tak dalej i tak dalej. Akcja będzie się rozwijać w nieskończoność. Radzę więc zakończyć całą rzecz i napoić wnuczka tym co jest. W przeciwnym razie ani się obejrzycie, jak o 23 będziecie obierać kolejny kilogram ziemniaków i smażyć aromatyczne, ozdrowieńcze plendze, do których, oprócz wnuczka, podłączy się reszta rodziny, a także sąsiad, kolega syna, który się zasiedział, w końcu żona sąsiada ze szwagierką, zwabione zapachem, dymówą i tęsknotą za mężem.

            Na menagera projektu. Zaczyna się niewinnie. Miłe spotkanie w gronie rodziny i/lub przyjaciół. Jedzonko, żarciki, wspominki. – Najlepsze kluski leniwe robiła Pani Zosia z Kapturka. – A najlepsze kotlety były zawsze u ciotki Walentyny. Ale co tam kotlety? – Ciotka Monika robiła najlepsze pierogi. Cieniutkie ciasto, nadzienie i te skwarki! – Albo te ziemniaczki odsmażane i zsiadłe mleko na kolację.-  No! – Albo grochówka Alinki, szczawiowa Halinki, pralinki Grażynki, muffinki Krystynki… . Zjadłoby się zjadło. Och! Podczas, gdy towarzystwo pogrąża się we wspomnieniach, w głowie menagera rodzi się projekt. – To może zrobimy jutro te pierogi? Zrywa się olśniony – Albo nie, lepiej jakąś zupę? – Albo kociołek na ognisku i grilla. I piwo z beczki. – Co? Przebiega wzrokiem po zebranych w poszukiwaniu chętnych. – A może jakiś placek? Albo bigos? Próbuje. Jakiś tam odzew jest, ale nie tak entuzjastyczny, jakby się spodziewał. Bierze więc sprawy w swoje ręce i trach! Z miejsca wyznacza ochotniczkę, która odtąd, pod jego bacznym okiem, będzie siekać, kroić i podsmażać. Strugać, lepić i wałkować. Menager w tym czasie będzie dokumentować, nadzorować i oceniać postępy, w razie wątpliwości posiłkując się materiałem pobranym z Youtuba lub wskazówkami pozyskanymi podczas konsultacji telefonicznej z bratem kolegi, który jest kucharzem w Anglii, a w znajomych ma Ramsey’a. Wkrótce cały świat obiegnie relacja z realizacji poszczególnych etapów wiekopomnego przedsięwzięcia, oczywiście w kooperacji z wymęczoną, ale szczęśliwą ochotniczką, która jeszcze: pozmywa gary, pożegna gości, przetrze ceratę na stole, by w końcu ułożyć do snu oszołomionego sukcesem przełożonego.

            Na Czyngis-chana. Tutaj żarty się kończą. Czyngis-chan to nie byle kto. To znawca, bywalec i koneser. Zna się absolutnie na wszystkim, czemu więc nie na jedzeniu? Jego zdaniem najlepszymi kucharzami są mężczyźni z jego rodu, ale kuchnia to nie miejsce dla nich. Tu sprawdzą się kobiety, pod warunkiem, że to Jego kobiety: babka, matka, ewentualnie starsza siostra, niania lub gosposia. O tradycjach kulinarnych swojego domu Czyngis-chan opowiada długo i barwnie. Zwykle przy szlachetnym trunku, dobrej muzyce, w prestiżowym towarzystwie. Słuchając go człowiek dosłownie przenosi się w czasie i marzy tylko o tym, by skosztować smaczków jego dzieciństwa. Nic takiego się jednak nie zdarzy, albowiem Czyngis-chan nie gotuje. Nie pozwala mu na to honor i wielowiekowa tradycja. W zastępstwie czyni to jego żona, odpowiednio przeszkolona i zindoktrynowana. W ostateczności jakaś kobieta z zewnątrz, ale dopiero po dokładnych oględzinach, egzaminach i wstępnej tresurze, która i tak niewiele pomoże. Ten kocmołuch na pewno znowu zapyta czy mu smakowało. Ręce opadają! Przecież gdyby mu nie smakowało, to by powiedział.

            Powyższe typy zwykle występują solo. Bardziej zaawansowane w mixach i remixach, a także w parytecie. Paradoksalnie więc wnuczkiem może okazać się babcia, ciotka, siostra lub kuzynka. Wszystkie z gatunku wkurzające, nieszkodliwe. Managerka projektu to zazwyczaj któraś z oblubienic Czyngis-chana, której udało się zbiec z haremu. Wyjątkowo okrutna, ale nie ma się co dziwić: swoje przeszła. Czyngis-chanka natomiast ma jaja i dwie wątroby. Parafrazując naszą pieśniarkę biesiadną – uwielbia stek i gulasz, na plecach ma tatuaż. Ogarnie wnuczka, ustawi menagera, napije się z Czyngis-chanem. Ostatecznie, cóż jej szkodzi?

Ps. A ty?

Czytaj także

Zosia z Mieściska wystąpi dzisiaj w MasterChef Junior! [FOTO]

Redakcja

Zosia z Mieściska wystąpi w MasterChef Junior!

Redakcja

POLICJA OSTRZEGA: Teraz oszukują na… prąd!

Redakcja