Są tacy politycy, którzy jesienią startowali w wyborach parlamentarnych, wiosną samorządowych, a przed czerwcowymi wyborami zapałali nagłą i wielką miłością do Europy.
Najpierw przekonywali jak ważny jest Sejm lub Senat, ile to zrobią, jak się poświęcą w służbie dla Ojczyzny. Ludzie ich wybrali, a tu nagle taki myk, że jest szansa na fotel na przykład prezydenta miasta. I mieliśmy czarowanie, że właściwie to konkretne miasto tak kochają, że gdyby tylko można, to by stanęli z nim na ślubnym kobiercu, o męczeństwie i oddaniu nawet nie ma co mówić, bo to dla nich oczywiste. Nie wspomnieli też o władzy i korzyściach, płynących z tych stanowisk.
Inni oddawali się służbie na polu ministerialnym – musieli przecież posprzątać po swoich poprzednikach straszny bałagan. Miała być robota jak u Herkulesa, któremu dano do wypucowania stajnię Augiasza. Pewnym było, że potrwa to kawał czasu. Nic z tego – okazało się, że jest biorące miejsce do Parlamentu Europejskiego i mamy nagłą miłość do Europy, bo przecież nie do eurowaluty?
I potem się dziwimy, że taka jest frekwencja w wyborach.
Krzysztof Garnetz,
Wągrowczanin z optymizmem patrzący w przyszłość