Gość w dom Bóg w dom. Piękne, wzruszające, polskie i patriotyczne. Kim jest Bóg z grubsza wiemy, ale kim jest Gość?
Otóż według tradycji staropolskiej gość to niezapowiedziany, ale bardzo wyczekiwany, obcy człowiek, przybywający ze świata. Nikt z rodziny ani przyjaciół. Wypatrywało się takiego gościa niecierpliwie, a następnie prośbą lub groźbą wlekło do swojego domu, aby tam go karmić, poić, biesiadować.
W kulturze szlacheckiej gościnność była sprawą honoru, powinnością wobec bliźniego, a nade wszystko sposobem na nudę i pozbycie się nadwyżek ze spiżarni. Dziś, cóż: pobudki te same, forma podobna, tylko chęci i nadwyżek brak. A i gość nie ten sam. Powyższy opis przywodzi na myśl raczej uchodźcę, niż szwagierkę teścia z osobą towarzyszącą.Dzisiaj każdy by chciał, ale nikomu się nie chce. Gość chciałby być goszczony po pańsku, gospodarz chciałby gościć z przytupem, ale nie w domu. Za dużo zachodu, za mały metraż, za duży kłopot. Niemniej trend goszczenia jest bardzo wyraźny.
Co więc robi gospodarz? Wynajmuje wykwalifikowanego, doświadczonego podwykonawcę. Teoretycznie sprawa jest prosta. Ustala się z takim podwykonawcą datę, godzinę, ilość osób i stosowne menu. W praktyce zgadza się tylko data. Reszta danych podlega niekończącym się modyfikacjom. Nie do końca jasne jest nawet to, czy gotuje wynajęty kucharz. Gospodarz, nie wiedzieć dlaczego – czy to z poczucia winy, przyzwyczajenia, czy innych powodów, zaczyna zwozić drewno do lasu. Zapasy jedzenia, domowe specjały domowe zwyczaje, domowe niepokoje.
Czy wystarczy, czy będzie smakowało, czy będzie się podobało? W końcu wydane zostają stosowne dyspozycje. Ma być tradycyjnie, domowo, skromnie. Nie zaszkodzi by było również wykwintnie i z klasą, ale też nie za bardzo, aby nie onieśmielać gości.
Napięta atmosfera, ciągły niepokój i obezwładniający strach. Jak przed bitwą na śmierć i życie. I słusznie, bo każda impreza to mordercze starcie Goście – Gospodarze. Goście od pierwszych minut na prowadzeniu. Ich strategia to całkowita nieprzewidywalność. Nigdy nie wiadomo, czy przybędą przed czasem czy się spóźnią, czy w ogóle zaszczycą? Nie wiadomo też w jakim składzie się pojawią i ilu będzie rezerwowych. Czy ze względów wizerunkowych będą to osoby towarzyszące czy może zwierzątka towarzyszące (pieseczki, papużki, białe myszki).
Gospodarze zamiast relaksować się w kąpieli do ostatniego momentu przydreptują nerwowo, wygładzają nieistniejące zagnioty na obrusach, liczą miejscówki, rozdają obsłudze rysopisy co bardziej wymagających przypadków. Nie ma to większego sensu. Goście w knajpie traktowani są równo, bez względu na to jak bardzo tego nie lubią. A wachlarz środków, które stosują, aby zwrócić na siebie uwagę jest szeroki – od wielkopańskich uszczypliwości i głupawych żarcików po całkowitą bezradność i zdziecinnienie przy stole. Płaczliwe „PRZEEEPRAAAAASZAAAAM” wypowiadane przez Gościa potrafi poderwać Gospodarzy na równe nogi. A tu wskazany jest spokój. W 99 procentach przypadków chodzi o niezbędną podczas obiadu, kosmiczną pierdołę, o której jednakowoż Gospodarz nie pomyślał. W zależności od tego kto to mówi, Gość chce ketchupu, spienionego mleczka, lodu do soczku, lub przeciwnie wrzątku, ewentualnie czystej szklaneczki lub trzeciego widelczyka. Nie należy się tym specjalnie przejmować, ale spełnić. Goście to twardzi przeciwnicy. Każda próba lekceważenia lub najmniejszy szwindel zostaną natychmiast wychwycone i ukarane.
Czytałam ostatnio o dramacie pary młodej, która zaprosiła na wesele 130 osób w nadziei, że 30 odmówi. Niestety, o ile zdrowie pozwoli, wszyscy zaproszeni przybędą z radością. I co? Goście górą, ale Gospodarze też nieźli. Myślą sobie, że skoro już zapraszają, karmią i pobudzają odpowiednią ilością decybeli, a alkohol płynie zimnym strumieniem, to po sprawie. A Goście znowu niezadowoleni. Narzekają, że za dużo, za głośno, tłoczno i nudno. Zbijają się więc w tematyczne stadka i starają nie absorbować sobą Gospodarzy i innych Gości. W końcu albo podejmują próby integracji z obsługą albo bezpowrotnie zmieniają lokal. Gospodarze zdziwieni. Jak to? Dlaczego? Tak wcześnie? Jest jeszcze tyle jedzenia! Ano dlatego, że niektórzy Goście przychodzą na imprezę towarzysko, żeby spotkać się z drugim człowiekiem, nie z drugim kotletem.
Można tak, można tak. Można jeszcze tak, jak widzi to Mrożek. Wyśmiać cały ten stadny indywidualizm, olać roszczeniowych manipulantów, a huczny jubileusz na cztery fajery urządzić na rajskiej plaży gdzieś na końcu świata. Tam wszyscy Goście są fajni.