Pandemia przeorała nasze życie. Zmieniła je, być może na bardzo długo. Przyznam, że miałem nadzieję, iż będzie miała ona także pozytywne skutki. Wskazywały na to początki. Te wszystkie akcje poparcia, brawa dla medyków, wspieranie się nawzajem. Było w tym coś budującego. I jeszcze to inne spojrzenie na nasze życie. Nagle zobaczyliśmy, że nie musimy tylko konsumować. Że można kupować mniej. Że spacer po lesie jest nie tylko tańszy, ale i przyjemniejszy niż ten po galerii handlowej.
Zatęskniliśmy, bo doceniliśmy, możliwość zwykłego spotkania z drugim człowiekiem, rozmowy w cztery oczy, dotyku, bliskości. Niestety, minęło kilka miesięcy i niewiele z tego zostało.
Obwiniamy się nawzajem, oskarżamy. Młodzi mają pretensje do seniorów o specjalne godziny. Jedna branża gospodarki nie może się pogodzić z tym, że akurat ich dotykają bolesne obostrzenia, a innych nie. Dlaczego ci mogą pracować zdalnie, a inni nie? Informacje z ministerstwa zdrowia lub sanepidu komentowane są jako opłacana przez rząd dezinformacja.
Nie pomagają absurdalne decyzje rządzących, którzy potrafią zadecydować o zamknięciu cmentarzy, nie dając szansy na przygotowanie się do tego. I jeszcze to szczucie nas nawzajem – strajkujące kobiety jako roznosicielki śmierci, chociaż sam minister zdrowia przyznał, że to nieprawda.
Nie chcę być czarnowidzem, ale boję się, że gdy wreszcie pandemia minie, to zamiast wrócić do bliskości, rozmów i bycia razem, to całkowicie wyzbędziemy się tych ludzkich odruchów. I co nam zostanie? Egoizm i samotność. Obym się mylił.