ZAGOTOWANA: Szwedzkie ziółka

Ogromna radość, łzy wzruszenia, niedowierzanie. Świat wiwatuje, czytelnicy szaleją. Oszołomiony laureat odbiera gratulacje, udziela niekończących się wywiadów, a w duchu krzyczy: dlaczego ja, za co to wszystko?

Już tam Szwedzi wiedzą za co: za narracyjną wyobraźnie, za ironiczną precyzję, za bezkompromisową wnikliwość, za charyzmę i determinację. Za bycie wrażliwym człowiekiem po prostu.

        Zastanawiam się właśnie co łączy ludzi wrażliwych, wybitnych, uznanych? Żyjących i nieżyjących noblistów. Okazuje się, że proza życia, a poza tym zachcianki, słabości, przyzwyczajenia. Hanna Bakuła malarko-pisarka twierdzi, że artysta nigdy nie myśli o tym co zje, ale o tym co stworzy. Może dlatego nie dostała jeszcze Nobla?

Polscy nobliści, choć nie wszyscy, sami gotowali, jadali co najmniej przyzwoicie. Wprawdzie Szymborska dawno temu wyznała: ”Pamiętam, jak przy sąsiednim stoliku, w towarzystwie, siedzi Miłosz. Kelner przynosi mu schaboszczaka z kapustą, a on wcina z apetytem. Pamiętam, że ten widok: uduchowiony poeta, cherubin, z kotletem wieprzowym w ustach, głęboko mnie przeraził. Wiedziałam, że i poeci czasem muszą jeść, ale żeby dania tak pospolite?” Później, po latach razem wcinali te kotlety, podlewając zmrożoną wódką. Kulinarny gust Miłosza był specyficzny, polsko-amerykański. Sentyment do schabowych i kaczki mieszał się z miłością do krwistych befsztyków, a whisky próbowała rywalizować z wódką. Nadaremnie. Taka już natura Miłosza. Nigdy się tego nie wypierał, mówił wprost: Panie Boże, lubiłem dżem truskawkowy / I ciemną słodycz kobiecego ciała. / Jak też wódkę mrożoną… . 

        Lubił też Szymborską. Za twórczość i osobowość. Także kulinarną. Szymborska na co dzień nie gotowała. Wręcz przeciwnie. Przyjaciele wspominają, że w jej mieszkaniu zawsze stała waza z gorącą wodą, a na pięknej paterze obok piętrzył się stos zup Knorra. Gdzieżby, jak nie u niej, można było się artystycznie obsypać zupą? Prawdziwy Nobel kulinarny, za pragmatyczną bezpretensjonalność, kreatywność i wdzięk. Gdzie więc jadała? Ubóstwiała kuchnię swojej siostry Nawoji. W każdą niedzielę udawała się do niej na obiad z naręczem słoików, do których pakowano zaopatrzenie na cały tydzień. Lubiła zupę kminkowa, wielkopolską parzybrodę na kapuście, żurek, rosół, sznycel i bigos, jako potrawę prawdziwie poetycką. Na Wszystkich Świętych jadała gołąbki, na wigilie grzybową i śledzie. Chadzała też do restauracji. W jej ulubionej „Pod Baranem” do dziś widnieje w menu danie pod tytułem „Buef Strogonoff dla Szymborskiej z kluseczkami”. Jeśli zdarzało jej się gotować, to tylko dla Miłosza. Na jego przyjazd przygotowywała zawsze to samo danie: zrazy z polędwicy z kaszą gryczaną oraz kiszoną kapustę z kurkami. Do tego obowiązkowo podawała zmrożoną wódkę. Alkohol dozowała rozsądnie, ale nie stroniła. Kochała kawę, ale jej największą namiętnością były papierosy. Palenie, bez względu na swą szkodliwość, sprawiało jej po prostu nieopisaną przyjemność.

        Przywódca Solidarności Lech Wałęsa jak na wojownika przystało wybredny nie był. Czasy były ciężkie, a kraj w kryzysie. Zwykle jadał zupy, które gotowała żona. Zwłaszcza krupnik i pomidorową. Zdarzały się wyroby ze świniobicia. Od zawsze przejawiał skłonność do słodyczy. Najbardziej pociągały go towary proste, jednak jakże w tamtych czasach deficytowe: ptasie mleczko, krówki, irysy, landryny. Wódkę popijał jak każdy – herbatą. Po latach wyznał, że owszem, lubił sobie strzelić zimnego szampana, ale nieprawdą jest, by nieustannie wlewał w siebie alkohol. Przyznaje też, że gdy częstowano go dobrymi rzeczami, nie odmawiał. Dziś powiedzielibyśmy – próbowano przekupić. Częstowała bowiem SB podczas internowania. Sam Wałęsa wspomina to tak: „Kuchnia była luksusowa. Stawiali masę dobrych rzeczy i patrzyli, co ja najbardziej lubię, i wtedy podawali to tak długo, aż znielubiłem (…).

        Dziś świętujemy sukces Olgi Tokarczuk. Zasłużony i wyczekany. To znaczy świętują Ci, którzy przeczytali i skumali. Ci, których twórczość i osobowość noblistki uwiera, szukają haków. Co może być hakiem na zdeklarowaną wegetariankę? Oczywiści mięso, a najlepiej kiełbasa. Wizerunek siedzącej przy ognisku Tokarczuk obiega media, a ona sama staje się bohaterką afery kiełbasianej. Bizarne jak cholera. Bo czyż fakt trzymania kiełbasy za kij może dowodzić czegokolwiek? Czy przeczy idei wegetarianizmu? Czy posiadacz kija jest jednocześnie konsumentem kiełbasy? Wreszcie czy obiekt na kiju to w ogóle kiełbasa? Procentowy udział mięsa w całkowitej masie nie został zbadany, a noblistki na konsumpcji nie przyłapano.

 O preferencjach kulinarnych Olgi Tokarczuk wiemy tyle: nie widzi powodu by jeść mięso, sprzeciwia się przemysłowym hodowlom i nikogo tym nie krzywdzi. Na wegetarianizm przeszła z własnej woli w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Kompletne szaleństwo, zważywszy, że niczego nie było a Lechowi Wałęsie marzyły się krówki i inne delikatesy.

Olga Tokarczuk jada kuchnię hinduską, pija czerwone wino a i papieros się zdarzy.

Zachęcam do czytania. Można przy wódce, można przy kiełbasie.

Related posts

KOBIETY: Będzie u nas BEZPŁATNA mammografia [ZAPOWIEDŹ]

W tajemnicy przed żoną chciał wyjść do sklepu. Nadział się na płot. Potrzebna była pomoc strażaków! [FOTO]

OSTATNIE POŻEGNANIE: Odeszła od nas Marianna Marczyk