Czas pomiędzy godziną 19-tą a 20-tą to każdego dnia rodzaj mojego masochizmu. Najpierw oglądam „Fakty” w TVN, a później telewizję rzekomo publiczną.
Powiedzieć, że to dwa różne światy, to nic nie powiedzieć. W jednej stacji słyszymy o porażkach rządu PiS, w drugiej o sukcesach wprost niebywałych najlepszego pod słońcem rządu. Jedni trąbią o szerzącej się u nas pandemii, drudzy o wielkim polskim zwycięstwie nad koronawirusem. Jak jedni źle o Dudzie, to drudzy zaraz błotem obrzucają Trzaskowskiego.
W tym szaleństwie zajmują się także sobą nawzajem. Ostatnio „publiczna” informowała o podejrzanym podchodzeniu stacji TVN. W reakcji pani amerykańska ambasador Żorżeta wydała oświadczenie, że TVN to członek amerykańskiej rodziny (właścicielem jest obecnie stacja Discovery). Ufff…
Czy ktoś jeszcze myśli o zadaniu podstawowym każdego dziennikarza? O rzetelnym i obiektywnym informowaniu społeczeństwa? O tłumaczeniu świata? Chyba już mało kto. Jedni mówią do swoich wyznawców, drudzy do swoich. Nikt nikogo nie przekonuje, nawet nie próbuje. Z ekranów i łamów płynie ściek – coraz wymyślniejszych inwektyw i chamstwa. A potem dziwimy się, że zaczyna dochodzić do rękoczynów, a w końcu nawet morderstw na tle politycznej nienawiści.
Ksiądz Tischner powiedział, że są trzy prawdy: „świento prawda, tys prawda i gówno prawda”. Mam wrażenie, że ostatnio mam do czynienia głównie z tą ostatnią.